LAUREATKA 2023
Laudacja Pani Mai Kleczewskiej, Laureatki Nagrody im. Kazimierza Kutza, wygłoszona podczas uroczystej Gali w Teatrze Śląskim, w dniu 16 lutego 2023 r.
„Mieszkam w kraju chwilowo zarządzanym przez szaleństwo” – mówi laureatka tegorocznej Nagrody im. Kazimierza Kutza.
Wszyscy czujemy, że to słuszna obserwacja. Chorujemy, i to bardzo.
Jeden naród, na pół podzielony, pokaleczony, trawiony gorączką, z ranami wciąż szarpanymi. Choroba wydaje się nieuleczalna, żadne leki nie skutkują. Nasze mity, autorytety, historia, a nawet język – coraz słabiej nas łączą. Rozpadamy się w bólu, na dwie tożsamości, nawet nie różne, ale zupełnie przeciwstawne, uwięzione na jednym terytorium.
Objawy tej choroby odczuwa każdy z nas. Smutek, złość, strach, wstręt, wstyd, niechęć, zdziwienie. Coraz bardziej zmęczeni i sfrustrowani, wołamy o pomoc.
Co się z nami stało? Co poszło nie tak?
Odpowiedzi moglibyśmy poszukać w gabinecie terapeuty, ale kolejka już jest niewyobrażalnie długa, a leczenie czasochłonne. Czy w ogóle jest możliwe, by poddać się terapii zbiorowej? I czy istnieje miejsce, w którym ten proces mógłby się odbyć?
Keith Oatley, profesor psychologii z Kanady, nieoczekiwanie prowadzi nas do teatru. Jego zdaniem teatr, podobnie jak książka czy film, to rodzaj eksperymentu psychologicznego w wyobrażonym świecie, z wyobrażonymi postaciami i relacjami, który wywiera wpływ na nasze „ja” i nasze rozumienie świata. Teatr odkrywa nasze mocne i słabe cechy, uczy nas, jak je rozpoznawać, w jaki sposób postępować, by poczuć się lepiej, oraz jak reagować, gdy pojawią się w przyszłości.
Teatr! Czyż to nie wspaniały zbieg okoliczności, że jesteśmy akurat w teatrze? I czy to nie zrządzenie losu, że tegoroczna laureatka Nagrody im. Kazimierza Kutza jest psycholożką z wykształcenia?
Przypadek?
Gdyby miała swój gabinet, na tabliczce moglibyśmy przeczytać jej imię i nazwisko: Maja Kleczewska.
Jaką jest terapeutką? Sądząc po opiniach, które krążą w sieci, nie obiecuje nam nic przyjemnego. Nie zaproponuje miękkiej kozetki ani tabletki, która odsunie od nas nasze lęki i traumy. Gwarantuje za to długi i nieprzyjemny proces. Skonfrontuje nas z emocjami, przed którymi codziennie uciekamy. Rozerwie nas na strzępy, które będziemy musieli potem mozolnie sklejać. Nie uwierzy w nasze dobre intencje. Poszuka źródeł naszych najgorszych cech. Nie pokaże nam ukwieconych łąk, lecz perwersyjny, zaropiały świat, który znalazł się o krok od śmierci i zatracenia. Z Kleczewską musimy się przygotować na okrutne i bolesne doświadczenia.
Nigdy nie otworzyła gabinetu psychoterapii, nie przyjmuje pacjentów. A jednak wciąż stara się naprawiać nasze poharatane dusze, choć w innym warsztacie.
Kazimierz Kutz dla adeptów reżyserii miał taką oto przypowieść:
Pewnemu bardzo mądremu Żydowi syn wyznał, że chce zostać reżyserem w Hollywood.
– Broń cię Bóg! Reżyser to nie zawód, a aberracja! – odpowiedział mu ojciec.
Pan Kazimierz dodawał do tego własną puentę: „Reżyserowanie nie jest zajęciem dla świętoszków – jest z natury grzeszne – bo główną cechą tego zawodu jest uwodzenie dla wyższego celu”.
Jaki cel przyświeca Mai Kleczewskiej?
Czemu miałaby służyć wiwisekcja dziewczyny z nizin społecznych, która zabiła swoje dziecko, ale zachowuje się jak gwiazda i szuka poklasku? (o tym jest jej „Jordan” z Teatru Słowackiego).
A „Elektra” wystawiona na scenie jeleniogórskiego Teatru im. Norwida? Analiza samotności, wyobcowania i nieumiejętności odnalezienia się w dzisiejszym świecie.
Dalej mamy „Lot nad kukułczym gniazdem” i „Czyż nie dobija się koni” w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu – próba odpowiedzi na pytanie, ile jesteśmy w stanie poświęcić, aby się wyrwać się z wszechogarniającej beznadziei.
„Czajka” Czechowa – o ludzkim niespełnieniu; „Makbet” z Teatru Kochanowskiego w Opolu o tym, jak cienka granica oddziela sprzeciw od obojętności.
Współpraca z Warlikowskim przy „Fedrze” w Teatrze Narodowym – historia obsesyjnego pragnienia miłości, przybierającego na sile wbrew konwenansom, kulturze i wbrew sobie.
„Opowieść o Lasku Wiedeńskim” w opolskim Teatrze im. Kochanowskiego – analiza, w jaki sposób zło w pojedynczym człowieku przekłada się na zło społeczne.
„Dybuk” w warszawskim Teatrze Żydowskim – próba rekonstrukcji zniszczonego świata, która z góry skazana jest na porażkę.
Dlaczego Maja Kleczewska wciąż wyciąga nasze największe wady, winy i lęki, kieruje na nie reflektory, smaga nas słowami i obrazami, które nie są miłe? Dlaczego nie uraczy nas jakąś farsą, lekką historyjką, na którą można by pójść w przyjemny, niedzielny wieczór i dobrze się bawić? Dlaczego zabrania nam zamykać oczy, nie pozwala odwracać się plecami i udawać, że jest różowo?
Może dlatego, że sama nauczyła się upadać? Niektóre porażki były bardzo bolesne. Ale z tych upadków wyciągnęła wnioski. Dziś nikt już nie ma wątpliwości, że Maja Kleczewska to jedna z najbardziej wyrazistych i niepokornych osobowości w polskim teatrze współczesnym. Dwukrotnie zdobyła Laur Konrada. W 2017 roku na międzynarodowym Biennale Teatralnym w Wenecji odebrała prestiżową nagrodę Srebrnego Lwa za innowacje w teatrze. Rok później dostała nagrodę miesięcznika „Teatr” za najlepszą reżyserię, dołączając do grona najwybitniejszych polskich reżyserów, którzy też zostali w ten sposób uhonorowani, m.in. Andrzeja Wajdy, Jerzego Grotowskiego, Krystiana Lupy.
Nie wydaje się tym zaspokojona, wciąż ma pracę do wykonania.
Z pewnością widzi więcej niż my. Niestrudzoną Alekto, mściwą Tyzyfone i zawistną Megajrę, które wysłuchują naszych skarg na chciwych polityków, na nasze przyzwolenie na kłamstwo, arogancję, nienawiść, pragnienie władzy, zdradę, szaleństwo, cynizm, szalbierstwo…
W naszym imieniu szepce Eryniom, że jesteśmy zdolni do najgorszych zbrodni. Że gdybyśmy, jak doktor von Aue, przekroczyli „ciemne wiry”, na jego miejscu robilibyśmy to samo. I że być może mamy więcej szczęścia od niego, ale nie jesteśmy lepsi – od tego miłego dyrektora francuskiej fabryki koronek, który w czasie wojny – tak się złożyło – był oficerem SS. Tak, zabijał bez mrugnięcia okiem, ale przecież nie z własnej woli. Dostał rozkaz, był żołnierzem. Jego ofiary leżą teraz w zbiorowych mogiłach Babiego Jaru, w komorach gazowych Auschwitz. Mężczyźni, starcy, kobiety, matki, kaleki, dzieci. Żadnego wyjątku.
A my? Ile nas dzisiaj dzieli od Babiego Jaru, od Buczy, Mariupola czy Bodzianki?
A jeśli uda nam się odwróć wzrok od wichrów historii, na które przecież nie mamy wpływu, to czy będziemy mogli powiedzieć, że wobec naszych bliskich i wobec siebie samych, w naszym codziennym życiu jesteśmy bez skazy?
Spójrzmy więc na tę kobietę. Ona niewiele mówi, raczej operuje gestem, zapętlonymi tikami, nagłymi zmianami stanów emocjonalnych. Wywołuje drwiące, a nawet gniewne reakcje obserwujących ją ludzi. Czujemy przemoc, która narasta z każdą minutą, głównie wśród najbliższych, w rodzinie.
Obserwujemy kobietę, której nikt nie rozumie, nawet ona sama siebie. Jaki to proces, co do niego doprowadziło? Ilu z nas to dotyczy, ilu z nas to dotknęło? Jak się czujemy w dzisiejszym świecie? Myślimy o rolach społecznych, które odgrywamy, czasami tak wymagających, że nie możemy się z nich wywiązać. Pod presją człowiek się załamuje. I dlatego ta kobieta nie daje rady. Ile w tym naszej winy i dlaczego na to pozwalamy?
Czy naprawdę musi być tak, jak chce szeregowy poseł, który przygląda się kobietom w czarnych koszulkach stojącym na ulicach i wykrzykującym, że już dość. Dlaczego przystajemy na jego propozycję, że „nie ma o czym rozmawiać”. Z tymi „idiotkami”, które „łamią normy i są takie wulgarne”.
Jest jeszcze do wyszeptania wielka, narodowa i zbiorowa skarga. Słyszymy ją w „Dziadach” w Teatrze Słowackiego. Tym razem Kleczewska punktuje nasze najbardziej bolesne rany, zagląda pod bandaże, rozdrapuje strupy paznokciem, posypuje je solą i pyta, czy boli. Uczy, że nasze dzisiejsze konflikty, podziały, traumy to echa tego, co robili i czego doświadczali nasi „zmarli przodkowie”. Więc może już skończyć z tym oglądaniem się za siebie?
Wielka Improwizacja w jej wydaniu to manifest kobiet, które od wieków ponoszą największe ofiary. Także teraz. Posiniaczone, zakrwawione, kojarzą się z uczestniczkami kobiecych manifestacji nie tylko w Polsce, ale i w Białorusi. Mimo upokorzenia, zamknięte w więzieniu, zachowują jednak godność. Upominają się nie tylko o własne sprawy, ale też o wszystkich skrzywdzonych.
Kleczewska pokazuje podłość i hipokryzję władzy. Jej Senator to postać karłowata, zakłamana, polityk wyprany z idei, zaślepiony żądzą zdobywania władzy. I przerażony myślą, że może ją stracić. Czy chcemy znowu wybierać takich?
Po co Kleczewska nam to robi? A może po to, by jak Orestesa ściganego przez Erynie doprowadzić nas wszystkich przed oblicze Pallas Ateny, aby uwolniła nas od win. Abyśmy mogli zostawić przeszłość z wszystkimi naszymi bagażami, oskarżeniami, podłościami. Aby odstąpiły od nas „Łaskawe”.
Za te wszystkie próby Kapituła Nagrody im. Kazimierza Kutza wyraża laureatce wdzięczność.
Dariusz Kortko